niedziela, 7 listopada 2010

Czy diabeł czai się za każdym rogiem?

Wśród różnych dróg, którymi próbowałam chodzić w krainie katolicyzmu, pojawiła się także specyficzna powiedziałabym (bo trudne to są wszystkie duchowe drogi), droga w pobliżu szatana. Szukając pomocy dla mojego udręczonego ciała i psychiki trafiłam do niewątpliwie niezwykłego człowieka, księdza egzorcysty. Już od dłuższego czasu, oprócz indywidualnych modlitw, prowadził on specjalne nabożeństwa z egzorcyzmami, dla osób, które cierpiały na różnorodne udręczenia duchowe i fizyczne.  W tamtym czasie taki człowiek jak ksiądz Jan, był dla mnie kimś podnoszącym na duchu i karmiłam się u niego nadzieją.  Sam kapłan – ze swoim ciepłem i charakterem dobrego i wyrozumiałego „dziadka”, który bierze w opiekę wszystkich cierpiących ludzi (a niewątpliwie w jego otoczeniu było ich wielu) był źródłem wielkiego wytchnienia, ale także – przez specyfikę jego posługi była źródłem wielu lęków. Byłam świadkiem wydarzeń, które dały mi wiele do myślenia.

Przede wszystkim pierwszy szok to momenty, w których uczestniczyłam w egzorcyzmach, jako pomocnik lub obserwator. Jak przeciętny katolik o egzorcyzmach słyszałam tylko, to z jakichś horrorów, to czasem z niegrzeszących inteligencją gazet, albo czytałam o tym w Biblii. Nie słyszałam jednak nigdy wcześniej o tym, że dziś takie rzeczy mają miejsce. I mimo, że w dzieciństwie, a także dorosłym już wieku wielokrotnie doświadczałam lęku przed duchami, nic w zasadzie nie wiedziałam o egzorcyzmach. Także pierwsze doświadczenie było dla mnie wstrząsające – bałam się. Widziałam jak kilka osób trzymało jedną osobę, która miała dużo siły, przewracała oczami, krzyczała i rzucała się. Widziałam także pojawiające się na skórze znaki. W tamtym okresie miałam wrażenie, że odczuwam wielką siłę i potęgę szatana i przerażało mnie to. Mimo, że ksiądz, a pytałam go o to wielokrotnie, nie bał się nigdy szatana i jego siły, zawsze powtarzał, że szatan jest już zwyciężony, a to się dzieje za wiedzą i pozwoleniem Boga, który jest ponad szatanem (jak trudno zrozumieć, że Bóg się na coś takiego zgadza, ale to problem znacznie większy, na który nikt jeszcze nie znalazł odpowiedzi – zgody wszechmocnego Boga na zło w świecie). Po takich doświadczeniach odnosiłam wrażenie, że moja psychika, moje ciało w jakiś sposób są poddawane udrękom przez samego szatana (trudno w takich warunkach nie myśleć inaczej), co z czasem wpędzało mnie w poczucie coraz większej bezradności i przerażenia. Nie widziałam, ani nie doświadczałam bowiem siły Boga, a widziałam co szatan wyprawia z człowiekiem.

W tamtym czasie nie rozumiałam do końca słów świętej pamięci księdza Romana Indrzejczyka – wspaniałego człowieka – ofiary tragedii smoleńskiej z 10 kwietnia, który mówił mi, że choć działanie egzorcystów jest godne pochwały i potrzebne, często może, zwłaszcza osoby, których udręki są bardziej spowodowane zaburzeniami psychicznymi, doprowadzić do eskalacji lęku i poczucia bezradności, a wykrzywić obraz Boga. Ale przyszedł czas, że wspomniałam jego słowa i przyznałam mu całkowitą rację. Stało się to w momencie, kiedy jedna z osób, w której egzorcyzmie uczestniczyłam (a był to naprawdę smutny i przerażający widok) przyznała mi się, że każdy z tych egzorcyzmów był udawany i od tamtego czasu więcej ich nie miała. Sam egzorcyzm przynosił tej osobie wiele korzyści – począwszy od opiekuńczej postawy wielu osób dookoła, a skończywszy na postawie samego kapłana, który okazywał wiele ciepła i serca. Na początku trudno było mi to wszystko zrozumieć, ale z czasem dotarło do mnie, że człowiek jest naprawdę bardziej skomplikowany niż sądziłam, a działanie szatana jest znacznie większą tajemnicą, niż ta którą znamy z horrorów.

Dziś jak o tym myślę, mam wrażenie, że spora część „klientów” egzorcystów faktycznie ma przede wszystkim problemy psychiczne – co potwierdza również czołowy włoski egzorcysta Gabriele Amorth w swojej książce „Śledztwo w sprawie szatana”. I mimo, że często z egzorcystą współpracują psychologowie i psychiatrzy, rozróżnienie faktycznych udręk spowodowanych przez szatana (bo nie mam na myśli opętania, które jak się zdaje można jakoś odróżnić od choroby psychicznej) nie jest takie proste. Myślę, że jednak na cały ten temat nie ma prostych odpowiedzi – bo to należy do znacznie większej tajemnicy, niż to co jesteśmy w stanie zrozumieć. W zasadzie zostały mi dwie myśli – że szatan działa (w to nigdy nie wątpiłam), ale że równie dobrze może maczać swoje palce nawet w najzwyklejszych zaburzeniach psychicznych, a nie tylko spektakularnych opętaniach, o czym po prostu nie musimy wiedzieć (ale my tej granicy nigdy nie będziemy w stanie określić), oraz że należy być niezwykle ostrożnym w dopatrywaniu się w każdym działaniu, cierpieniu, bądź innej religii jego działania (jak robią to niektóre ruchy religijne i osoby w kościele katolickim).

Moje doświadczenia i lęki z tamtego okresu były mocno wzmacnianie przez ruchy zielonoświątkowe – w swoim podejściu do New Age, homeopatii, jogi, medycyny i religii wschodu. Niektórzy dość dosadnie pisali właśnie o duchowości wschodniej – jak o. Verlinde w książce „Bóg wyrwał mnie z ciemności” podkreślając rolę szatana w tego typu duchowości. Ponieważ pierwszym lekarzem, który stwierdził u mnie nerwicę lękową była doktor nauk medycznych, która leczyła homeopatią, to właśnie homeopatia była lekiem, który brałam w pierwszym, najtrudniejszym roku. I chociaż nie pomagała mi ona, to stanowiła jakąkolwiek deskę ratunku w tamtym czasie. Jednakże potem, kiedy znalazłam się w tym specyficznym duchowym środowisku wiele osób powtarzało mi, że to roczne branie homeopatii dało dostęp szatana do mnie i być może dlatego nie mogę teraz z tego wyjść. Ludzie udzielali mi wiele mądrych rad – a to miałam się wyspowiadać, a to miałam się wyrzec homeopatii, a to miałam poddać się egzorcyzmom – co jeszcze bardziej utwierdzało mnie w przekonaniu, że szatan czai się wszędzie, nawet w aptece, że czai się także wtedy, kiedy nie chcę mieć z nim nic wspólnego, i że mogę go wpuścić do swojego życia zupełnie nieświadomie. Nadal oczywiście uważam, że należy być ostrożnym, jednakże pragnę także wierzyć, że znacznie ważniejsze jest szukanie Boga i pragnienie bycia z nim, a nie koncentrowanie się na unikaniu diabła, który czai się za rogiem.
Jak to pięknie podsumował Tomas Halik w swojej książce „Drzewo ma jeszcze nadzieję”:
Zwłaszcza w ostatnim czasie i w naszym kraju nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że wielu zielonoświątkowców więcej uwagi poświęca „duchom zła” niż Duchowi Chrystusa. Jeśli liberalne chrześcijaństwo zbyt szybko wyprowadziło diabła z salonów religii humanistycznej, to z kolei fundamentaliści i zielonoświątkowi „charyzmatycy”  gorliwie się nim zajmują, przypisują mu niezwykle ważne miejsce w dzisiejszym świecie i odkrywają go za każdym rogiem; w tych kręgach kościelnych egzorcysta znów stał się atrakcyjnym zawodem.(..)
Nie wątpię, że nasz świat potrzebuje egzorcyzmu i egzorcystów, jednak ci, którzy do tego zadania tak skwapliwie się garną, powinni mieć świadomość związanego z nim ryzyka; diabeł jak wiadomo jest doświadczonym dialektykiem – a ci, którzy wzorem świętego Prokopa chcą razem z nim orać, mogą przy swojej wielkiej gorliwości i przy drobnej nieuwadze niespodziewanie szybko znaleźć się roli zaprzężonego do pługa.
Co za gość ! Lepiej bym tego nie ujęła. Te słowa pomogły mi jakoś odnaleźć się w tych moich doświadczeniach.  I tak dziś czuję – nie poświęcam zbyt dużo czasu potędze szatana, a staram się kierować własną intuicją i zdrowym rozsądkiem. Z tego właśnie powodu zaczęłam ćwiczyć jogę (raczej mniej niż bardziej regularnie), ale ta decyzja wiązała się wcześniej z długotrwałą analizą, no bo przecież jak mam iść na „tak niebezpieczne ćwiczenia”. Jak wspaniale jest czuć się rozciągniętym, nie ściśniętym, jak wspaniale ćwiczyć z tak ważnym szacunkiem do ciała, jakiego nie odnajduję w żadnym naszym, powiedzmy normalnym-zachodnim, sporcie. Dziś podchodzę do duchowości wschodu z wielkim szacunkiem.  Przeczytałam „Joga światłem życia” Iyengara, gdzie odnalazłam wiele punktów wspólnych z chrześcijaństwem, i różnic, które już przecież wynikają z samej, jakże innej, kultury. Jak dobrze, że Bóg dał nam tak różnorodne drogi dojścia do siebie. Co oczywiście nie oznacza, że warto od razu wchodzić po wszystkich szczeblach jogi – żeby dojść do ostatecznego oświecenia.

Swego czasu miałam także inne trudne, ale jakże uczące, doświadczenie związane z New Age. Mianowicie mogłam zdobyć pracę związaną z moim zawodem, jednakże moim szefem miał być człowiek głęboko zaangażowany w New Age – stosujący chanelling, mający swego prywatnego przewodnika – jakąś istotę duchową (nota bene, to właśnie ta istota namówiła go na zatrudnienie mnie). Sama jednak praca nie była związana z New Age, ale wiązała się z pracą w wynajętym przez tego człowieka mieszkaniu, w którym oprócz biura była też jego część mieszkalna. Znajomy kapłan, kiedy się o tym dowiedział, znając moje problemy i cierpienia, namawiał mnie do rezygnacji z tej pracy. Naszły mnie lęki – że jeśli zostanę to zły będzie mnie straszył, a moje cierpienia nasilą się. O, wobec takich argumentów ogarnęło mnie przerażenie, przecież nie mam tu nic do gadania, jak bowiem zdecydować się na pracę w towarzystwie działającego diabła? Jednakże z drugiej strony – przecież ja byłam cały czas z Panem (w tamtym czasie codziennie uczestniczyłam we Mszy Św., dużo adorowałam Pana), także pozyskanie pieniędzy na moje wynagrodzenie odbyło się niemalże w cudowny sposób i było poprzedzone półrocznymi przygotowaniami oraz stałą modlitwą i oddaniem Panu.

Wtedy podjęłam jedną z trudniejszych decyzji w moim życiu duchowym, ale także jedną (jak to bywa) z najbardziej owocnych. Przeciwstawiłam się namowom kapłana (co było dla mnie niezmiernie trudne) i swoim lękom. Zostałam w pracy. I co prawda – przez pierwsze miesiące bałam się, święciłam po cichu wszystkie książki szefa, rozstawiałam obrazki Matki Boskiej (może to dziś trochę śmieszne) oraz podejmowałam wiele rozmów z szefem (sądziłam, że skoro zostałam, muszę mu mówić wiele o naszej wierze i jej bronić - co też z dzisiejszego punktu widzenia zdaje się być śmieszne). Ale co mi to dało – dało mi prawdziwe poczucie wolności – nie lęku, a właśnie odwagi i zaufania do Boga, a także zrozumienia dla ludzi, którzy ze szczerego serca wybierają inną drogę. Wierzę, że Bóg docenia każdy wysiłek i że jednak prowadzi każdego. Każdy z nas wielokrotnie będzie schodził z dobrej drogi, być może nawet na wiele lat (wcale nie tak łatwo stwierdzić, która droga jest tą dobrą, bo samo chodzenie do kościoła niewątpliwie dobrej drogi nie stanowi), ale wierzę, że najważniejsze jest szczere poszukiwanie i śmiem mieć nadzieję, że to jest właśnie dla Pana najważniejsze. Szczera postawa na jakiejś drodze.  To doświadczenie także nauczyło mnie, że zawsze tylko my sami możemy podjąć dobrą decyzję i że żaden ksiądz, nawet najmądrzejszy, nie może i nie powinien zdjąć z nas samodzielnego myślenia, samodzielnego podejmowania decyzji, wzięcia odpowiedzialności – nawet w imię wielkich i ważnych duchowych spraw. I że nie należy takich decyzji, w szczerości swojego serca, się bać. Amen