niedziela, 8 sierpnia 2010

Drzwi do marzeń

Kończy się urlop. Byłam w górach – w Beskidzie Śląskim. Nie wyobrażam sobie odpoczynku bez gór. Był czas, kiedy niemożliwy był dla mnie wypad na drugą stronę miasta, a powrót w góry jawił się jako odległe marzenie. Ale przyszedł czas, że w góry wróciłam. Póki co oswoiłam Polskę, zagranica teraz pozostaje w sferze marzeń. Chciałabym zobaczyć kilka miejsc – głównie rafy koralowe i Alpy, Irlandię i Norwegię. Nie wiem czy w tym życiu, pozostawiam to Bogu, w moim życiu skoro wydarzyła się nerwica, może się wydarzyć wszystko.

Wracając jednak do gór. W górach zawsze powtarza się ten sam scenariusz – kryzysy wchodzenia – czasem fizyczne, czasem fizyczne i psychiczne, a w końcu radość zdobycia i w zasadzie bez wysiłku już, pełne radości schodzenie, powrót do domu – do jedzenia, do spania i ciszy, do widoku zachodzącego Słońca, wieczornego piwa, zaplanowania następnej trasy i wczesnego położenia się spać.
Na jednej z tras pomyślałam sobie, że z tego chodzenia po górach wiele można się nauczyć. Jak jednego, tego samego dnia, można doświadczyć wiele uczuć – od skrajnego zmęczenia – załamania i złości, mówienia sobie „mam dość tych gór”, do przeżycia wielkiej radości i satysfakcji z pokonanej trasy, chłonięcia niezwykłych widoków. Myślę sobie – jedna recepta i na góry i na życie – w kryzysie zatrzymaj się i odpocznij, stań, oddychaj głęboko, aż oddech się uspokoi.  Czasem, przy stromym podejściu, musiałam się zatrzymywać co kilkanaście metrów. Jak w życiu. A kiedy patrzyłam na przestrzeń, na góry w oddali, chłonęłam to, jak najmocniej, do jak najdalszych zakamarków mojej duszy – żeby widok ten uspokoił zmętnione wody w moim wnętrzu.
Zaraz wraca codzienna rzeczywistość i moje codzienne zmaganie się z lękiem. Będę starała się pamiętać o tych doświadczeniach.

Jeszcze cieszę się tym dobrym stanem wewnętrznego uspokojenia. Doświadczam tego, że mam nowe pomysły, mam nowe plany, nowe siły do pracy nad swoim życiem, nad podnoszeniem jego jakości. A także lekko i nieśmiało pozwoliłam sobie na otwarcie zarośniętych mocno drzwi – drzwi do marzeń. Pozwoliłam sobie na małą wizję siebie, osoby, która mogłaby się wyprowadzić z miasta – w którym czuje się źle, którego zasady wiążą ją i krępują – i przenieść się w góry. Pozwalam sobie na takie myśli, a nie ich zabijanie przez „daj spokój, to i tak nigdy się nie uda”, ale właśnie na wpuszczenie myśli, że jednak tam jestem i coś robię, w jaki sposób mogłabym zarabiać, w jaki sposób się utrzymać, w jaki sposób zrealizować swoje powołanie.

Oby starczyło mi sił. Oby powrót do rzeczywistości nie uśpił na powrót mojego serca, mojego „chcenia”, mojej woli. Oby nie zamknął mnie w więzieniu „i tak się nie uda”. Cieszę się, że wciąż przychodzi dzień, kiedy odnajduję w tym swoim zarośniętym ogrodzie, za chwastami, krzakami, te drzwi do marzeń. Były dni, kiedy nie wierzyłam, że jeszcze je kiedyś otworzę.