czwartek, 6 maja 2010

Człowiek w poszukiwaniu sensu

Viktor Frankl był niezwykłym człowiekiem, chociażby już z tego powodu, że przeżył obóz w Auschwitz. Często poszukiwałam literatury obozowej, bo w jakiś sposób odnajdywałam się w klimacie tamtego ciągłego lęku i oddechu śmierci. Chociaż oczywiście nigdy nie odważyłabym się porównywać mojej sytuacji z sytuacją ludzie w obozie.

Viktor Frankl był austriackim psychiatrą. Zasady swojej terapii opartej na sensie opracował jeszcze przed II wojną światową. Doświadczenia obozowe niewątpliwie pogłębiły jego przemyślenia.

Książka „Człowiek w poszukiwaniu sensu” składa się z dwóch części. Pierwsza przedstawia kilka faktów z obozowego życia. Autor raczej unika dosadnych opisów, ale z treści jasno wynika z jak bezwzględną rzeczywistością musiał się zmierzyć człowiek w obozie koncentracyjnym. W drugiej części przedstawia założenia logo terapii.  Logoterapia zakłada, że człowiek, aby żyć i osiągać z życia satysfakcję potrzebuje odnaleźć  swój własny sens, który pomoże mu przetrwać nieuniknione cierpienie oraz trud związany z życiem.

Nie będę opisywać książki. Po prostu wypiszę kilka jego zdań, które szczególnie utkwiły mi w pamięci.

 „Nagle poraziła mnie pewna myśl, po raz pierwszy w życiu objawiła mi się prawda po tylekroć wplatania w pieśni poetów i ogłaszana najwyższą mądrością przez filozofów, a mianowicie, że miłość jest najwyższym i najszlachetniejszym celem, do jakiego może dążyć człowiek.(..) Zrozumiałem, że nawet ktoś, komu wszystko na świecie odebrano, wciąż może zaznać prawdziwego szczęścia, choćby nawet przez krotką chwilę, za sprawą kontemplacji tego, co najbardziej ukochał….kontemplując z uczuciem noszony obraz najdroższej nam osoby.”


„W miarę nasilania się wewnętrznych przeżyć więźnia, jak nigdy wcześniej przeżywał on również piękno sztuki i natury.”


„Pokuszę się na tym miejscu o następującą analogię: z ludzkim cierpieniem jest jak z gazem. Jeśli wpuścić pewną jego ilość do zamkniętego pomieszczenia,  gaz wypełni je w sposób równomierny i całkowity, bez względu na jego rozmiary.  Podobnie cierpienie całkowicie „wypełnia” duszę i świadomość  człowieka, bez względu na to czy cierpimy ogromnie, czy też tylko trochę. Dlatego też „rozmiar” ludzkiego cierpienia jest pojęcia najzupełniej względnym.”


„My, którzy byliśmy więźniami w obozach koncentracyjnych dobrze pamiętamy ludzi wędrujących od baraku do baraku, pocieszających towarzyszy niedoli, ofiarujących im ostatni kawałek chleba. Nie było ich zbyt wielu, lecz stanowią wystarczający dowód na to, że człowiekowi można odebrać wszystko z wyjątkiem jednego – ostatniej z ludzkich swobód: swobody wyboru swojego postępowania w konkretnych okolicznościach, swobody wyboru swojej własnej drogi.(..)
Zasadniczo zatem każdy człowiek jest w stanie – nawet w tak skrajnych okolicznościach – decydować o tym, kim się stanie, zarówno pod względem psychicznym, jak i duchowym. ..


Aktywne życie daje człowiekowi możliwość realizowania swoich wartości poprzez kreatywną pracę, a bierna umiejętność odczuwania przyjemnych doznań  pozwala mu odnaleźć spełnienie poprzez doświadczanie piękna, natury i sztuki. Gdyby jednak odrzeć ludzkie życie z wszelkiej kreatywności i przyjemności, pozostanie w nim jeszcze jedna wartość, dopuszczająca jedynie zachowania najwyższej moralnej próby; wartością tą jest mianowicie nastawienie człowieka do własnej egzystencji – egzystencji podlegającej zewnętrznym ograniczeniom.(…) Ale nie tylko życie kreatywne i polegające na bogactwie doznań ma sens; skoro życie jako takie ma jakikolwiek sens, wówczas musi go mieć również cierpienie. To, w jaki sposób człowiek akceptuje swoje przeznaczenie i cierpienie, jakie ono ze sobą niesie, to, w jaki sposób bierze na swoje barki krzyż, może być dla niego – nawet w najtrudniejszych chwilach- wyjątkową okazją do pogłębienia sensu własnego życia.(..) Spośród tysięcy więźniów tylko nielicznym udało się zachować swoją wewnętrzną wolność i traktować cierpienie jako okazję do duchowego rozwoju, lecz nawet pojedynczy przykład stanowi wystarczający dowód na to, że dzięki wewnętrznej sile można wznieść się ponad wszystko, co przyniesie los.”


„Jak już podkreśliłem, stan psychiczny więźnia był w ostatecznym rozrachunku nie tyle skutkiem wyżej wymienionych czynników psychofizycznych, ile wynikiem świadomie podjętej decyzji. (..) Człowiek, który nie dostrzegał końca swojej „tymczasowej egzystencji”, nie był w stanie dążyć do jakiegokolwiek celu. (..) Nie widząc dla siebie w przyszłości żadnego celu, do którego miałby dążyć, więzień obozu upadał na duchu i pogrążał się w retrospektywnych rozmyślaniach. (..) Odrealnianie naszej „tymczasowej egzystencji” było samo w sobie ważnym powodem, dla którego więźniowie tracili chęć do dalszego życia – z tej perspektywy bowiem wszystko wydawało się pozbawione sensu.


„Więzień, który stracił wiarę w przyszłość – w swoją przyszłość – był skazany na zagładę. Wraz z utratą wiary w przyszłość tracił jednocześnie swoją orientację duchową.  Rezygnując z walki o samego siebie, popadał w psychiczną i fizyczną ruinę.(..) Początkiem wszelkich prób wskrzeszenia w człowieku jego wewnętrznej siły musiało być wskazanie mu jakiegoś celu w życiu. (..) Sami musieliśmy się uczyć, a następnie przekazywać zrozpaczonym towarzyszom, że nie liczy się to, czego my oczekujemy od życia, ale to czego życie oczekuje od nas. Musieliśmy przestać zadawać sobie pytania o sens naszej egzystencji, a w zamian nauczyć się myśleć o sobie jak o ludziach poddawanych przez życie – w każdej godzinie dnia – nieustannemu egzaminowi.(..) Ostatecznie życie sprowadza się do wzięcia na siebie odpowiedzialności za znalezienie właściwego rozwiązania problemów i zadań, jakie stale stawia ono przed każdym z nas.”


„Kiedy uświadomimy sobie, że nie da się zastąpić jednego człowieka drugim, rola odpowiedzialności jaką ponosimy za własne życie i jego podtrzymywanie, ukaże się nam w całej swej wielkości. Człowiek, który zda sobie sprawę z odpowiedzialności, jaką ma wobec innej istoty ludzkiej, która go kocha i z niecierpliwością wyczekuje jego powrotu, albo wobec jakiejś nieukończonej pracy, nigdy nie będzie zdolny odebrać sobie życia. Wie już, dlaczego żyje, a to pozwoli mu znieść to, jak żyje.”

To jest tylko kilka wyrywków z książki. Oddają one w pełni ducha Frankla. Czasem mnie to przeraża, że ja właśnie już się poddałam. Już nie mam celu. Już nie walczę. Nie widzę sensu walki. Teoretycznie wiara z zbawczą moc cierpienia powinna mi pomóc. Może ofiarowanie go za moich bliskich żyjących i zmarłych dała by mi więcej sił. Ale nie. Ja już po prostu nie chce cierpieć. Nie potrafię przyjąć do serca i zgodzić się wewnętrznie na koncepcję pomagania moim bliskim poprzez moje własne cierpienie i ból. Wiem, że dla wielu świętych to była właśnie droga. Ale ja muszę zacząć od podstaw – aby przestać się Boga w ogóle bać i uwierzyć w to, że On jest przede wszystkim miłością.