sobota, 13 lutego 2010

Ja brat syna marnotrawnego

W końcu znalazłam się w takiej chwili, w której już nie wypowiadam sie łatwo o intencjach Boga, o tym co myśli, czy jak myśli. Nawet nie chcę tłumaczyć tego co przeżywam z Jego punktu widzenia, bo wiem, że łatwo mogę zboczyć i wejść w zaułek naszego ludzkiego rozumienia. Będąc przez wiele lat wierną katoliczką przyzwyczaiłam się do wielu prostych i jasnych odpowiedzi, zawartych w kazaniach i katechiźmie. A także do trwania na swego rodzaju piedestale w postaci bycia w najlepszej i najmądrzejszej religii świata posiadającej monopol na wiedzę o Bogu. Mam wrażenie, że wielu katolików dziś łatwo wpada w taką postawę. W każdym bądź razie ja taka byłam. Więc teraz się trochę wycofałam, bo już dłużej nie chcę ani wiary opartej na lęku, na poczuciu winy, obowiązku, przyzwyczajeniu, bezpiecznego zaułka, w którym można przesiedzieć zimę. Jak ten syn drugi, brat syna marntorawnego, który trwał przy ojcu, bo nigdy nie miał odwagi pójść swoją drogą, który trwał, a jak wrócił drugi brat, czuł się nieszczęśliwy i zazdrosny. O nim rzadko się mówi, a ta postawa jest mi tak bliska.

Myślę, że doświadczenie własnej wolności, którą Bóg nam daje, jest niesamowicie ważne. Zwłaszcza kiedy człowiek długo żył w zniewoleniu i myślał, że to miłość, bo tak mówili inni.
Dziś stoję na obrzeżu Kościoła, sama i wyciszona, że odkryć prawdziwego Boga. Odwróciłam się od boga, którego sama sobie wymyśliłam, którego wmówili mi inni.
Dlatego, stoję wobec Niego, jak wobec wielkiej Tajemnicy i nie chcę otrzymywać łatwych i prostych recept ani odpowiedzi. Stąd też wiem, że nikt nie może powiedzieć mi czegoś takiego, co pomoże mi Go doświadczyć, że to się musi stać gdzieś tylko między nami.

Rzeczywiście moja bezradność czasem już zabiera mi nadzieję. Miałam wiarę długo dość, że Pan mnie uzdrowi, bo tak mówili mi inni i takie dostawałam słowa. Ale już dziś wiary w to nie mam, i może to i dobrze, bo Boga już nie naciskam, i w końcu sama daję Mu jakąś wolność.


Ja mojego sensu życia wciąż szukam. Szukam też prawdziwego Boga. Próbuję poznać Boga miłosiernego, bo wciąż jestem poddawana nieustannym oskarżeniom w mojej głowie. Boga, który faktycznie szanuje moją wolność i nie ukarze mnie za moje pójście za sercem, za tym co czuję, za szczerość wobec Niego. Takiego, który nie zostawi mnie jak umrę. Spośród wszystkich lęków najgorszą wizją jest zostawienie w czarnej nicości po śmierci. Lub ze złem. Podczas jednego z moich "odjazdów" z tego świata, jeszcze w bardzo ostrej fazie nerwicy, doświadczyłam tego. Zresztą lęk w moim życiu jest juz od kiedy pamiętam. A od 10 lat w takiej chorej formie.

No i czekam, aż Pan się da poznać, jako dobry Bóg..